Dziś tak zupełnie na loozie….pół żartem, pół serio. Dzieci i warzywa wydawać by się mogło w parze nie chodzą. Choć? A, że jako psajko – matka – moją psychologiczną duszą daleka jestem od zmuszania milusińskich do jedzenie czegoś czego nie chcą to uwierzcie mi….i mnie czasami coś trafia. Serio daleka jestem od przekonywania do jajca jak jajca nie chce i jajca nie przemycam ale czasami mam ochotę zaproponować chłopakom coś poza 3 ulubionymi warzywami…..

I tak powstał pomysł na odę do kotleta…..kotleta rybnego bo babcia przyniosła…., który również nie cieszy się u maluchów absolutnie żadną popularnością….

Mission impossibile – wydawać by się mogło. Bułę to jeszcze połkną ( pieczywo super żyto na zakwasie of course ) ale ryba, ale warzywa? O nieeeeee! Będą pluć dalej niż widzą. A ty stoisz droga matko – polko nad palnikiem i wymyślasz jak im tu urozmaicić…jak im tu przemycić …..A oni plują! A Ciebie szlak jasny trafia. I niby dzieci intuicyjnie wiedzą najlepiej co im służy ale jak z obiadu zjedzą same ziemniaki to Cię trafia. Tak jest? J

No to teraz trochę teorii. Dzieci uwielbiają mono-diety. Az polskiego na nasze to żyją i mają się dobrze jak w koło na około zjadają kilka potraw. I nam się wydaje, że to jakiś skandal ale one tak mają. A mają bo kształtują smaki ( niejadek i lama plująca to zazwyczaj etap 2 – 4 r.ż ) albo wiedzą co im służy a co nie. I jedzą wszystko osobno: najpierw jedno, potem drugie. Nie łączą….zobaczcie jakie to mądre co J Mądre bo być może tak im się łatwiej trawi. Więc jak twój najmłodszy kreci nosem na jajko i stanowczo mówi NIE to daj mu spokój i nie ładuj jajka – przemytnika gdzie indziej. On wie lepiej. SERIO. A do tego dochodzi sprawstwo – czyli samo stanowienie i decydowanie o tym kiedy jestem najedzony, kiedy i co zjem ble, ble, ble a takie ważne.

No ale nie o tym dziś. Dziś o tym, że nastałam się nad garem aby przygotować im rybkę – ponoć nawet pyszną. No i o ile starszak zjadł i się oblizał to młodszak zjadł….frytki zjadł. A i ryba została na drugi dzień – więc myślę sobie co tu zrobić aby zjedli znowu. No i wymyśliłam burgera.

Achaaaa! Poszło! Bułę „wycięłam” z chlebka ( kubkiem ). Do środka majonez wegański i uwaga…..liść sałaty, trochę kiszonego ogóra, plaster pomidora, ser wegański, trochę ketchupu i BINGO! Ryba poszła do brzucha, warzywa poszły a ja czułam się BOGIEM! Ach!

No to teraz o warzywach…..nie ma co ściemniać. Służą nam! ( to mówi prawie weganka ). Służą! Szczególnie te sezonowe, młode, nie pędzone! To tego zielone! Ach – pełne wszystkiego. Dzieci nie pałają do nich taką miłością bezwzględną ale wiecie co…..warto im proponować! Nawet jeśli przez dwa lata zjesz za nich. Na naszych talerzykach zawsze jest trochę warzyw. Młodszy powącha, pougniata i wyrzuci ale starszy ma już ten etap za sobą i sam prosi o pomidorka czy rzodkieweczkę. Po 2 latach proponowania i codziennych spotkań Oli je warzywka. A co jeśli nawet nie chce spróbować? Ja zawsze robię tak: proponuję aby spróbował gryza a jak mu nie będzie pasowało to odłoży. U nas działa.

Tak więc, drogie FOOD MOOD-owe MAMY…Keep Calm i Keep Calm J

 

 

Leave a Reply